Miesiąc czasu mnie nie było, a ja mam poczucie jakby rok. Niby dziwię się co tydzień, że już czwartek czy piątek, ale każdy dzień jest cenny i inny. Najzabawniejsze, że mam kilka wpisów napisanych w szkicach i nie mogę się zdecydować na ich opublikowanie. Pewnie jestem w ciąży i mam zmienność nastroju 😉
Generalnie jest piękne lato, ale już powoli jestem nim zmęczona, tęsknię za jesienią i ją dostrzegam w przyrodzie. Bociany dwa tygodnie temu już odleciały, jaskółki powoli robią zebrania, więc chyba się zbliża.
Nie umiem chyba do tego się przyznać, ale chyba mi przez ostatnie dwa tygodnie było trudno i ciężko. Pogoda sprawy nie ułatwiała, bo nawet w nocy oddechu złapać nie mogłam. Jak początek i środek ciąży był dobry to ostatnia prosta daje mi w kość, choć jak bardzo to uświadamiam sobie dopiero jak mam lepszy dzień. Nie wiem czy to normalne, ale tak mam 😉 Antek rośnie w siłę, nie mam żadnego zdjęcia z ciąży i chyba muszę to nadrobić, w poniedziałek kupiliśmy wózek, bo stary zaniemógł i chyba nie czuję się przygotowana do porodu. Teraz się ochłodziło to może uda się sprawy pociągnąć do przodu i jednak być przygotowanym 😉
Walczę ze sobą czy chcę walczyć w sprawie porodu siłami natury. Widzę tego ogromną wartość, ale mam strach, że skończy się jak zwykle i skurczy partych nie będzie. Czuję tą moją odpowiedzialność w tym względzie.
Ogród żyje swoim życiem, pięknym i kwiatowym, kolorowym. Nawet nie jest tak zarośnięty jak myślałam, że będzie, ale muszę w kilku miejscach podziałać by wyglądał lepiej 😉 Pomidory w tym roku są CUDNE! Żałuję tylko, że wcześniej nie zaczęłam ich suszyć. Słoików zrobiłam już całą masę, ale jeszcze winnam zrobić powidła śliwkowe, ketchup z cukinii, na bieżąco ogórki z pomidorami, może sałatkę z cukinii do obiadu, sok z czarnego bzu i mogę uznać sezon za udany oraz zamknięty 😉
Robimy postęp trawnikowy do przodu, wreszcie mamy trawę przed domem i skoszone chaszcze na pozostałej działce. Dość przypadkowo do sąsiadów przyjechał pan z maszyną do koszenia chaszczy i wykorzystaliśmy sytuację. Zatem pewnego lipcowego, sobotniego poranka tuż przed śniadaniem pozbyliśmy się chaszczy i raczej już do nich nie dopuścimy, bo nam byłoby żal. Teraz trzeba czasu i sił by to zagospodarować. Wiem, że tym, którzy u nas nie byli to trudno sobie wyobrazić, ale to wielkie osiągnięcie i niespodziewane w tym roku. Raczej porządek z tym był przewidziany do zrobienia na 2-3 lata.
PS.
Oddaję i sprzedaję książki, gdyby ktoś był czymś zainteresowany to zapraszam - WYKAZ. Sporo już mi zeszło, ale pewnie będę jeszcze uzupełniać, bo zaczęłam kolejne czystki 😉