Przeskocz do treści

Wcale nie jest łatwo żyć po swojemu, choć to chyba też złe stwierdzenie. Żyć po swojemu jest łatwo tylko słuchać wizji innych dotyczących twego życia nie jest łatwo, bo zazwyczaj są rozbieżne od naszych 😉

Mam poczucie, że żyjemy w kulturze przesytu. W nadmiarze słów, nadmiarze rzeczy, nadmiarze planów. Zapominamy trochę jakby o samym życiu. Tu i teraz. Jesteśmy jakby przytłoczeni nadmiarem i generalnie gubimy siebie, trudno dotrzeć nam do swojego serca.

Jakiś czas temu uzmysłowiłam sobie, że aby żyć po swojemu trzeba wiedzieć jak chce się żyć, trzeba siebie poznać, poznać swoje serce. I chyba w którymś momencie zboczyłam z właściwej drogi, bo weszłam w nadmiar słów i planów, nadmiar dobrych rad, nadmiar też pytań. Zamiast się poznawać oddalałam się od siebie.

A wystarczy naprawdę niewiele: wierna regularność Słowu Bożemu i wiesz gdzie twe serce i jaka twa droga 🙂

11

Mam niedobór słowa pisanego, bo odwykłam od zapisywania myśli i refleksji, które rodzą się podczas dnia czy modlitwy. Niepotrzebnie pozwoliłam sobie na luz w tej kwestii i dobry nawyk muszę na nowo wyrobić. Słowo pisane zawsze mnie porządkowało, pozwalało ubrać myśli, ogarnąć rzeczywistość a i łatwiej było mi wiedzieć co Pan Bóg chce ode mnie. Zapisywanie u mnie prawie zawsze wiązało się z modlitwą, z rozważaniem Słowa Bożego czyli ogólnie mówiąc z rozmową z Bogiem. Przez jakiś czas jeszcze trzymałam się samego rozważania bez zapisu, ale i to odpuściłam. Wiecie, krok po kroku i się cofałam "w rozwoju", najpierw odpuszczasz jedno a następne to już kwestia czasu. Skarłowaciałam.

Otrzeźwiła mnie niedawno przeczytana na którymś blogu myśl, że modlitwa musi być jako priorytet każdego dnia, że inne rzeczy można zaniedbać ale nie modlitwę osobistą, bo wszystko inne zacznie się sypać. To spostrzeżenie była dla mnie jak obuch w głowę na przebudzenie!

Najzabawniejsze, że ja to wszystko wiedziałam, ale nie wiedzieć czemu miałam zamknięte na to oczy. Trochę zachodzę w głowę czemu dałam się tak zwieść, że sprzątanie, gotowanie czy inne sprawy stały się ważniejsze, a modlitwę zostawiałam na potem... potem, które rzadko nadchodziło, bo brakowało mi sił czy chęci...

Zrozumiałam dlaczego od jakiegoś czasu chodziły/chodzą za mną różne pytania i nawet przykleiłam do szafy specjalną kartkę, by było prościej je zapisywać. Zapisywałam pytania, ale nie szukałam odpowiedzi. Teraz myślę, że to Pan mnie przywoływał, że zapraszał mnie do rozmowy z Nim, do modlitwy.

Zasiadłam wreszcie! I zasiadam teraz codziennie.

To było/jest jak otwarcie zamkniętych okien, jak wpuszczenie świeżego powietrza, złapanie wiatru w żagle...

i mogę oddychać 🙂

róża