Przeskocz do treści

10

Pochwalić się chciałam, że wreszcie od 1,5 miesiąca udaje mi się regularnie realizować codzienny plan dnia. Bardzo fajnie trzyma mnie w ryzach i o dziwo więcej przez to realizuję z założonego planu. Nawet wszelkie wyjazdy dostosowałam do planu, albo jadę o 9.30 by wrócić do 12.30 albo jadę po obiedzie (nawet nie wiecie jak dzięki temu odzyskałam panowanie nad dniem!).

Jeszcze tylko plan sprzątania muszę na nowo ułożyć i będzie super. Ten, który miałam do tej pory mocno się zdezaktualizował, bo i miejsce zamieszkania nam się zmieniło i dzieci nam przybyło 😉

Plan dnia
7.00    pobudka, śniadanie
8.30    sprzątanie
9.30    zadania przewidziane na ten dzień
12.30  przygotowanie, obiadu, obiad
14.00  czas wolny albo dalsze zadania przewidziane na ten dzień
18.30  przygotowanie kolacji, kolacja
19.30  przygotowanie do spania
20.30  czas NASZ wspólny, wolny albo dokończenie zadań z dnia

Zafascynowała mnie jakiś czas temu moda panująca na bullet journal czyli idealny planer dnia [TU można na Pintereście podejrzeć]. Generalnie doszłam do wniosku, że od wielu lat takie coś prowadzę tylko w kalendarzu a nie w zeszycie, więc tym bardziej pomyślałam "to  dla mnie". Założyłam ładny zeszyt z zadaniami podzielonymi na miesiąc i tydzień oraz różnymi listami - bardziej się sprawdza niż kalendarz, tylko nie ozdabiam, bo nie mam zbyt dużo czasu. Popracuję nad tym 😉

Takie pisanie zadaniowe zawsze świetnie mnie porządkowało i dość jasno wytyczało co będę robić. Przez jakiś tego nie robiłam i miałam poczucie bałaganu życiowego. Zatem mój cudny zeszyt (wreszcie karteczek nie gubię) zawiera:

  • stronę tytułową,
  • spis treści,
  • stronę pt. Codzienności Baśkowe [to się bardzo sprawdza przy wyrabianiu nawyków, popatrzę i wiem czego jeszcze nie zrobiłam, a założyłam sobie, że będę robić codziennie. Podobno nawyki wyrabiają się 21 dni, więc mam szansę ;-)],
  • spisane zamierzenia na najbliższy rok,
  • rozpisany rok na dwóch kartkach [wpisuję tu konkretne spotkania czy wizyty, które się pojawiają, a nie mam jeszcze zaplanowanych kolejnych miesięcy]
  • strona z zadaniami do realizacji na dany miesiąc + określam nad czym chcę pracować w danym miesiącu [Bóg, mąż, dzieci, dom, ja sama tzn. kiedyś z jakiejś książki wzięłam sobie taką rozpiskę do pracy nad sobą i od wielu lat to się u mnie sprawdza],
  • strona z zadaniami do realizacji na dany tydzień [staram się zawsze w niedzielę spisać zadania na nowy tydzień] + lista posiłków [to mi idzie najgorzej],
  • od tyłu zeszytu idę z listami np. zakupy dla domu, pomysły do realizacji w domu, plan ogrodowy, pomysły na rok liturgiczny, moja idealna szafa, filmy do obejrzenia, itd.

Z uwag praktycznych to rozważam przy następnym zeszycie przejście na skoroszyt z przepinanymi kartkami + koszulki, bo nie widzę potrzeby przepisywania list.

Przy okazji podzielę się pewnym spostrzeżeniem i refleksją, która się narodziła we mnie przy spacerowaniu po blogach dla mnie zupełnie nowych. Ludzie rozumieją różne pojęcia zupełnie inaczej niż ja. Niby proste i oczywiste, ale mnie to bardzo uderzyło, że dałam się zwieść niektórych blogom i temu co ludzie piszą, jak rozumieją czy wręcz wyolbrzymiają pewne sprawy, rzeczy.
Kamyczkiem, który ruszył całą lawinę kolejnych spostrzeżeń, było zauważenie jak ludzie spisują swoje listy zadań do zrobienia i np. piszą co mają zrobić na dany dzień czy tydzień,a tam wypisane same drobnostki (w moim odczuciu) i oczywistości. Wiem, wiem, każdy jest inny, ALE ile razy można pisać o zrobieniu obiadu czy wstawieniu prania?
Tudzież na przykład okazuje się, że jak ktoś pisze o uprawianiu truskawek to mi przed oczami od razu staje ileś grządek truskawek, a ktoś miał na myśli (co okazuje się po jakimś czasie), że uprawia 3 krzaczki truskawek w skrzynce przy tarasie 🙂 No zupełnie inna perspektywa patrzenia, ilości pracy do wykonania itd. Od razu zrobiło mi się lżej i wyjaśniło dlaczego mi to wolniej idzie...
Zdrowego dystansu nabrałam 🙂

nowe twarze w kocim świecie 😉

7

część z naszych archiwów

Działam obecnie na dwóch frontach - pierwszym - pisarskim i spisuję dzieje naszych 10ciu lat od poznania się z Onym. Wczoraj wieczorem właśnie zakończyłam opisując dzień naszego ślubu 🙂 Im bardziej w to wchodzę tym bardziej się wciągam.
A wszystko zaczęło się od rozpakowywania kolejnych kartonów, które akurat zawierały nasze domowe, rodzinne archiwa. W 2011 roku w ramach *projektu 2011* zaczęłam robić naszą Rodzinną Księgę Życia, ale niestety życie mnie pochłonęło i nie skończyłam (a prawdę powiedziawszy nawet dobrze nie zaczęłam). Teraz jednak się zaparłam, bo doszłam do wniosku, że później jak wpadnę w ogród to będzie tylko gorzej 😉

Plan rozdziałów miałam już rozpisany poprzednim razem, teraz potrzebowałam wypełnić go treścią i pamiątkami. Plan jest mniej więcej taki:
- strona tytułowa
- wstęp czyli po co to, kto naszym patronem itd.
- początki czyli od poznania do narzeczeństwa
- narzeczeństwo + dzień ślubu
- I rok
- II rok itd.

 

Przy okazji wychodzi na jaw jak bogate życie prowadzimy, bo bilecików, innych pamiątkowych karteczek sporo się uzbierało. Poza tym świetnie widać, który rok był najbardziej intensywny, przypominają nam się różne wydarzenia, koncerty, uroczystości..
Stary blog tez mi czasem dopomaga, bo porządkuje kolejność i zdarza się że pamięć płata figla, bo już o niektórych nie pamiętamy 😉
Wczoraj to był taki dzień, że co chwila było: 'Chodź tu szyyyybko! Pamiętasz???'
Hitem dnia było przeczytanie naszych pierwszych rozmów (a trzeba wiedzieć, że poznaliśmy się przez internet) i przezabawnych rozmówek zapisanych na blogu. Wdzięczna byłam sobie, że je zapisałam, bo ożyły i nadal wzbudziły duuużo śmiechu.
Na razie wyszła mi księga pierwsza, którą już w zasadzie zakończyłam tylko okładki wykańczam 🙂

Drugi front niejako powiązany z pierwszym to zaczęłam robić naszą domową, rodzinną stronę. Tu mam jeszcze wieeele pracy i raczej myślę, że to projekt przyszłej jesieni/zimy niż lutego.  Raczej będzie niepubliczna ze względu na zdjęcia i szczegóły domowe, ale powstała tez myśl by zrobić dwa w jednym czyli publiczną (przenosząc tam tego bloga) i niepubliczną. Zarys mam tego co chcę, ale z realizacją zobaczymy jak pójdzie 😉

Pierwsze wschody pelargonii za nami, surfinia tylko coś słabiutko wschodzi. Zatem można uznać, że sezon ogrodowy 2016 rozpoczęty 😉

 

19

Mamy internet i w dodatku w ramach cyfryzacji wsi za darmo. Trudno mi wprawdzie w to uwierzyć i że na stałe i że znów coś nie wyskoczy, ale cieszymy się chwilą 😉

A w tak zwanym między czasie zrobiłam farbę kredową wg przepisu Anny z Projekt Cacko. I pomalowałam wreszcie szafkę, którą czyściłam latem. Jutro jeszcze dowiozę brakujący blat i będzie ok. Wtedy zaprezentuję w całości 🙂

 

Marcelina ma normalnie skok rozwojowy od tygodnia-dwóch. W sensie, że w bardzo namacalny sposób widać jak jej zwoje mózgowe pracują i się rozwijają. Czuję się tym zaskoczona, niby posiadam wiedzę, że tak może być, ale widzieć na konkretnym czlowieku jest bezcenne 🙂
Zatem bawiliśmy się poznawanie figur, namiętnie układamy puzzle, wkręcaliśmy śrubki i robiliśy dla Babć i Dziadka laurki 🙂

 

 

I zapomniałabym się pochwalić, że zrobiłam ciastolinę z TEGO przepisu.
Marcelina jednak nie wykazała nią zainteresowania, czeka zatem na lepszy czas 😉

Składniki na ciastolinę:
2 szkl mąki
1 szkl soli
2 szkl ciepłej wody
2 lyżki oleju
1 lyżka kwasku cytrynowego

Wymieszać w garnku i podgrzewać na małym ogniu, nieprzerywając mieszania drewnianą łyżką. Masa powinna wyraźnie zgęstnieć. Będzie gotowa kiedy uzyska konsystencje puree zmieniaczanego a urwany kawałek nie będzie się kleil do palców. Pozostawić do ostygnięcia.
Ciepłą ciastolinę wyrabiać na stolnicy. Im dłużej, tym będzie bardziej elastyczna (3-5 min). Podzielić, dodać barwniki. Przechowywać w szczelnie zamkniętych pojemnikach.

 

A na koniec nasza najulubieńsza w tym roku pastorałka w wykonaniu Golców: