Przeskocz do treści

Chyba zapomniałam już jak się posty pisze 😉
Nawet nie pamiętam na czym skończyłam pisać!
Listopad to był nasz miesiąc gigant. Sprzedaż mieszkania, wyprowadzka rzeczy na wieś, przeprowadzka nasza do tymczasowego lokum (które jest zresztą moją starą, panieńską kawalerką), sprzątanie starego mieszkania (co jest gorsze niż przeprowadzka), wesele brata Onego, szał kominowo - dachowy + zapisy na kurs Filip. To tak w skrócie miesiąc wyglądał.
Aaaaaa i pierwsze dwa zęby Marceli w międzyczasie 🙂

Mam nadzieję na chwilową małą stagnację. Adwent od niedzieli. Jutro chcę poczynić przygotowania do drzewka Jessego.

Idę ogarnąć zdjęcia i coś może pokaże.

 

Zakopałam się w kartonach. Codziennie samochód wypchany po dach wyjeżdża na wieś. Przyznam szczerze, iż myślałam, że będzie gorzej. Jest fajnie, bo coraz puściej 😉
Wieczorem padam na nos. Ony wychodzi o 6.30 wraca 21. Czad!
A jakie fajne książki znalazłam do czytania, zachomikowałam i powinnam dostać bana na nowe. Normalnie powstrzymuję się siłą woli, by nie odkładać na osobną kupeczkę 😉

Od wtorku wkraczają na dach!
Dzwonię w poniedziałek do Pana Dekarza z obawą w sercu,bo pomyśli pewnie: zwariowana kobieta dzwoni o wymianę dachu w listopadzie.
Pan odbiera jednak za drugim razem i bez dzień dobry mówi: Będziemy od wtorku na dachu.
Zatkało mnie i pytam się: od jutra??!!
Pan Dekarz: No nie, za tydzień.
Ja: Nie mamy dachówek!
Pan Dekarz: a to nic w środę wszystko zmierzę. Folia ma być i reszta pojdzie.

No więc może się uda więcej zdziałać w tym roku 😉
Jutro dzwonię w sprawie instalacji wodnej i grzewczej.

Idę winogron przerabiać, bo Ony mnie urządził przywożąc wsiowy winogron...aaaaaaaaa....

nasze chaszcze  - ciekawe kiedy je zrobimy hehe 😉