Przeskocz do treści

Rano chciałam napisać marudzący wpis, potem chciałam się podzielić książkami, które ostatnio przeczytałam, następnie chciałam zrobić wpis o Pierwszej Sobocie Miesiąca i wstydzie jaki poczułam... chęci na wpis to ja mam średnio trzy na dzień tylko realizacja mi gorzej wychodzi 😉  W międzyczasie naszła mnie myśl, by napisać kilka refleksji powakacyjnych, zwłaszcza Marcelinowych...
Zatem marudzenie mi przeszło w ogrodzie, o książkach zrobię osobny wpis [zaczęłam je porządkować i czytać nieprzeczytane!], podsumowanie wakacyjne postaram się jutro, a dziś tylko napiszę o refleksję o Pierwszej Sobocie. Wszak dziś jest! 🙂

Pierwsza Sobota Miesiąca to nabożeństwo wynagradzające o które prosiła Maryja w Fatimie, a że mamy w tym roku 100 lat od objawień, więc to nabożeństwo jest w tym roku bardziej uwidocznione i rozgłoszone. Sens jest taki by przez 5 kolejnych pierwszych sobót miesiąca odprawić spowiedź, przyjąć Komunię Świętą, odmówić różaniec i 15 minut rozmyślać nad jedną z tajemnic różańcowych. Niby proste. Niby.

Od początku roku co miesiąc myślałam, że powinnam zacząć  i schodził miesiąc na miesiącem, wymówki za każdym razem były NIBY mocne, ale dziś na Mszy uzmysłowiłam sobie jak słabe wymówki w większości. Zrobiło mi się tak bardzo wstyd przed Panem Bogiem, Maryją, że tyle tych pierwszych sobót w tym roku zmarnowałam. Wstyd, że okazałam się tak słaba i tak łatwo dałam się zwieść.

Na koniec jeszcze jakby w prezencie dostałam mikrofon i prowadziłam rozważanie podczas różańca, a ja miałam ochotę pod ławkę się schować albo w ciemnym kącie. W dodatku rozważania do poszczególnych tajemnic zawierały słowa, których potrzebowało moje serce. Dotarło do mnie jak ostatnio krążę i szukam nie tam gdzie trzeba, nie tam gdzie jest prawdziwe Źródło. A nam tylko trzeba być jak Maryja i jak Ona żyć w obecności Boga, w naszej codzienności.

Zachęcam do odprawienia tego nabożeństwa, TU i TU można przeczytać więcej.

 

 

Podzielę się świadectwem o Wojtusiu, tym którym urodził się 1,5 miesiąca temu 🙂
Po 10 dniach od narodzenia nagle w piątek okazało się, że jest chory na fenyloketonurię i musi zostać od razu przewieziony  do szpitala uniwersyteckiego w Poznaniu. Ponadto K. - jego mama - była bardzo osłabiona po cesarskim cięciu i trudno jej było dojść do siebie. Zostali więc w szpitalu, gdzie nie było warunków dla matki po porodzie, a to powodowało, że sytuacja była trudna, a dodatkowo stres związany z informacją o chorobie spowodował, że K. zaczęła tracić pokarm, który był niezbędny by Wojtuś mógł normalnie funkcjonować.
A perspektywa była taka, że będą w szpitalu przynajmniej 3 tygodnie.
Na dzień przyjęcia do szpitala wskaźnik fenyloalaniny (rodzaj białka) był na poziomie ok. 35mg/l, a u zdrowego człowieka jest do 1mg/l. Był więc dużo za duży.
Podjęliśmy modlitwę, zorganizowaliśmy rodzinną nocną Adorację Pana Jezusa, ja poprosiłam tez inne osoby o modlitwę za Wojtusia i jego mamę.
Po tygodniu okazało się, że wskaźnik spadł do poziomu 14mgmg/l! Dziękowaliśmy Panu za ten pierwszy mały cud, bo to był szybki spadek, którego się nikt nie spodziewał i gdyby się utrzymał to byłby cień szansy, że za tydzień wyjdzie ze szpitala.
A warunkiem wyjścia ze szpitala było osiągnięcie przez Wojtusia poziomu 6mg/l fenyloalaniny. Więc jeszcze bardziej zintensyfikowaliśmy nasze modlitwy prosząc o te 6 mg/l fenyloalaniny. Po weekendzie we wtorek miał być wynik z krwi jaki jest wskaźnik.
Nadszedł wtorek i .... wskaźnik wynosił 1,8! 🙂
Wojtuś z mamą wyszli do domu.
Sytuacja na dzień dzisiejszy jest taka, że wskaźnik nie podnosi się powyżej 1, jest na poziomie ok. 0,8 - 0,6mg/l.
Nadal się za niego modlimy, by stał się kolejny cud i żeby mógł jeść kiełbaski 😉
Chwała Panu! On jest większy niż nasze prośby, jest o wiele hojniejszy!
Np. my prosiliśmy o wskaźnik 6 a On nam dał 1,8